Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wróżbita Maciej. Urodził się w Wałbrzychu, imprezował i uczył się we Wrocławiu, a w Warszawie robi oszałamiającą karierę (ZDJĘCIA)

Robert Migdał
Wróżbita Maciej
Wróżbita Maciej fot. archiwum prywatne wróżbity Macieja
- Jestem zwykłym człowiekiem. Nie przyklejam się do sufitu, ani nie chodzę w szatach po domu - mówi Maciej Skrzątek, najbardziej znany wróżbita w Polsce, gwiazda programów telewizyjnych i radiowych. Rozmawia Robert Migdał

Kto najczęściej prosi wróżbitę o radę: kobiety, czy mężczyźni?

- Stereotyp mówi, że kobiety. I, przeliczając na procenty, rzeczywiście kobiety częściej korzystają z moich usług. Ale to nie jest jakaś zdecydowana większość, bo mężczyźni też często dzwonią. Procentowo: 60 % to są kobiety, 40 % mężczyźni.

Po radę zwracają się głównie ludzie w podeszłym wieku?

- To jest bzdura. Głównie z moich rad korzystają młodzi ludzie. Te stereotypy dotyczące wróżek i wróżbitów, jak pan widzi, nijak się mają do rzeczywistości.

Z czym ludzie dzwonią do pana? Z jakimi problemami, pytaniami?

- Wyznaję w swojej pracy taką zasadę, że rozmowa ze mną, to wcale nie muszą być zadawane mi pytania. Ja prowadzę z ludźmi rozmowy na temat życia, które jest zapisane w naszym portrecie numerologicznym bądź w horoskopie urodzeniowym, czyli w kosmogramie. Zwracam uwagę na to, co nastąpi, ale też na to, co nastąpiło w naszym życiu. Rzadko praktykuję coś takiego, że pada pytanie i odpowiedź, to raczej głębokie rozmowy o numerologii bądź astrologii. Choć i na zwykłe pytania też przecież stawiam tarota, ale jestem zdania, że klient po rozmowie ze mną ma zrozumieć własne przeznaczenie. Gdy mi ktoś podaje swoją datę urodzenia, to ja za pomocą portretu numerologicznego, wiem od razu, jakie ma problemy, jakie ma tendencje zapisane w swoim portrecie, które wywołują takie lub inne sytuacje, które determinują pewne wydarzenia w jego życiu.

Ale zdarza się pewnie, że klasycznie ludzie pytają…

- I wtedy kobiety, i mężczyźni, pytają najczęściej o to samo: sprawy miłosne, sprawy zawodowe, finansowe, zdrowotne.

W swojej długoletniej praktyce wróżbity, jakie najdziwniejsze pytanie pan usłyszał? Co pana najbardziej zaskoczyło?

- Pewna pani zapytała się wprost: "Kiedy w końcu mój syn rozstanie się z synową, której nienawidzę"? Powiedziałem, że nie odpowiem na takie pytanie, ponieważ czy karty tarota, czy to moja praca, nie mogą być wykorzystane przeciwko komuś.

Mówią o panu, pana pracy, że jest pan "lekarzem duszy".

- Bo dla mnie ważna jest rozmowa z drugim człowiekiem. Każdy z nas ma swoje przeznaczenie, ma swoją drogę. To, że jest pan dziennikarzem i pracuje pan w gazecie, to jest to też panu przeznaczone. Gdyby tak nie było, to by pan tego nie robił lub by panu to nie wychodziło. Rozmowa ze mną, z wróżbitą, to nie są odpowiedzi na pytania "kocha", "nie kocha". Taka rozmowa ma większy sens, ma głębię, bo dzięki rozmowie za mną, druga osoba może zrozumieć, poznać swoją drogę życia, swoje przeznaczenie. Przecież ja nie mam na stole kryształowej kuli, w którą patrzę i widzę przyszłość...

A jak to jest teraz, w czasie epidemii koronawirusa? Ludzie czują się niepewnie? Częściej do pana dzwonią?

- Czytałem jakieś badania statystyczne, że teraz, przez Covid, jest zatrzęsienie na rynku wróżbitów i wróżek, że ludzie tłumnie proszę o radę. Że teraz rynek wróżbiarski zarabia takie pieniądze, jakich nigdy wcześniej nie zarabiał... A wie pan, że ja u siebie tego nie zauważyłem - mam cały czas tak samo: i przed covidem, i teraz jest mnóstwo ludzi chętnych do skorzystania z moich umiejętności i rad.

Jak wygląda zwykły dzień, tydzień pracy, wróżbity? Pracuje pan od 8 do 16, a potem czapka na głowę i do domu?

- Oprócz tego, że występuję w telewizji, to pracuję też w Meloradio - jestem pierwszym i jedynym ezoterykiem w kraju, który pracuje w ogólnopolskiej stacji radiowej. W dni powszednie idę rano do radia, żeby przedstawić horoskop na cały dzień. Ten mój horoskop można usłyszeć około godziny 9.15. Dodatkowo też pojawiam się w radiu o 16:15, żeby powiedzieć horoskop na następny dzień. W poniedziałki staram się nie przyjmować klientów, ponieważ mam radiu dodatkową audycję - "Melomagię", którą prowadzę na żywo. Klientów więc przyjmuję we wtorki, środy i czwartki. W piątki staram się nie przyjmować, choć, gdy ktoś potrzebuje pilnej pomocy - nie odmawiam. A w piątki nie przyjmuję, bo z piątku na sobotę mam program nocny na TVN i TVN7 - "Noc magii" - przed którym chcę wypocząć.

W te dni pracujące przyjmuje pan od 7 rano do 7 wieczorem?

- Nie. Dziennie - trzech, czterech klientów. Muszę dbać o jakość moich usług. Mógłbym przyjmować cały dzień, ale wtedy bym źle wykonał swoją pracę, a na to sobie nie mogę pozwolić. A jak wygląda mój dzień? Zwyczajnie, bo ja jestem zwykłym człowiekiem - nie przyklejam się do sufitu, ani nie chodzę w szatach po domu. Piszę dużo. Zamieszczam na moim Facebooku mnóstwo artykułów astrologicznych. Są one bardzo długie, wnikliwe i ich przygotowanie zajmuje mi dużo czasu. Nie medytuję, nie uprawiam jogi. Owszem - bardzo często kontempluję: o astrologii, numerologii, ezoteryce. To jest moja największa pasja życiowa - ja nigdy niczym innym się nie zajmowałem. Są różni wróżbici i różne wróżki, którzy oprócz wróżenia, pracują też w innych zawodach, jednocześnie. Ja się na niczym innym nie znam - jestem tylko wróżbitą. No, chyba, żebym mógł gotować, w restauracji, jako kucharz.

Lubi i umie pan gotować? Co jest pana popisowym daniem?

- Uwielbiam kuchnię polską: robię bardzo dobrego schabowego, z kapustą zasmażaną i puree. Uwielbiam kuchnię włoską - ostatnio zrobiłem owoce morze: krewetki z ośmiornicami, w sosie pomidorowym, z czosnkiem, ze świeżą pietruszką. Wszystko podałem z makaronem.

To gotowanie to pana druga pasja?

- Gotując, relaksuję się. A nauczyłem się gotować dość późno, dopiero gdy zamieszkałem w Warszawie, "na swoim". Wcześniej moja mama żyła, gotowała mi i pewnie przez wygodę życiową i trochę lenistwo nie zbliżałem się do kuchni. A przecież moje zdolności kulinarne mam zapisane w moim kosmogramie - więc prędzej czy później musiałem zacząć gotować. Bo ja mam Księżyc w Byku.

Księżyc w Byku?

- Kosmogram to jest zrzut tego, co działo się na niebie, w momencie naszego przyjścia na świat. Czyli jakie planety były w konkretnych znakach zodiaku, w jakich domach, w horoskopie urodzeniowym. I każdy znak zodiaku ma odpowiednią symbolikę. Tak samo każdy dom. A Księżyc w Byku oznacza między innymi ogromne zdolności kulinarne i niestety tendencję do otyłości, co u mnie się zgadza.

Strasznie to skomplikowane dla mnie. Normalnie kosmos. Na chłopski rozum biorąc: ma pan tą miłość do gotowania i te umiejętności kulinarne zapisane w gwiazdach w chwili narodzin?

- Tak i to jest trochę przerażające, że ludzie są nieświadomi, że w momencie ich przyjścia na świat już wiadomo, jak ich życie się potoczy. I że nie mają na to wpływu.

Ale z drugiej strony wiedząc, co nas czeka, możemy się jakoś do tego przygotować…

- Numerologią i tarotem zajmuję się 22 lata, ale astrologią zajmuję się dopiero od kilku lat i ucząc się jej, studiując mój horoskop, zauważyłem coś niepokojącego w siódmym domu, który naturalnie związany jest ze znakiem Wagi, a ona oznacza między innymi prawo, przepisy, sądy. I ja w tym siódmym domu mam Księżyc w Byku, a ta konfiguracja oznacza kobietę - Księżyc to jest energia żeńska i byk to też jest znak żeński. Zacząłem się zastanawiać: "jaka sprawa sądowa będzie z jakąś kobietą?" I kilka lat temu zaczęła mnie prześladować pewna kobieta. Zdobyła mój numer telefonu, wydzwaniała, groziła mi, wyzywała - coś strasznego. I nawet chodziła na policję i opowiadała o mnie jakieś bzdury: że podjeżdżam pod jej dom, że ją śledzę, że patrzę w jej okna - a ja przecież jestem homoseksualistą, który ponad 20 lat jest w szczęśliwym związku. I podałem ją do sądu, bo inaczej by ta kobieta nie dała mi spokoju. I jaki z tego wniosek? W gwiazdach to było zapisane, to było mi przeznaczone. Więc, wracając do pana pytania - wiedząc, co nas czeka, nie do końca możemy się tego ustrzec.

Jak to się skończyło?

- Sprawę sądową wygrałem, a ta kobieta otrzymała wyrok.

Jak pan wspomniał, mieszka teraz w Warszawie, ale pana korzenie to Wałbrzych, Dolny Śląsk. Tęskni pan czasami za rodzinnymi stronami?

- Bardzo tęsknię. Wałbrzych i cały Dolny Śląsk traktuję bardzo sentymentalnie. Tak samo jak Wrocław, w którym chodziłem do szkoły.

A gdzie?

- W Medycznym Studium Zawodowym przy Dworcu Głównym PKP, na ulicy Stawowej. Zdawałem co prawda na anglistykę, ale okazało się nie dostałem, a to były czasy, że jak się nie uczyło po szkole średniej, to brali do wojska. A tego chciałem uniknąć. I gdy nie dostałem się na anglistykę, to poszedłem do Medycznego Studium Zawodowego - nie dlatego, żeby zostać protetykiem, bo z wykształcenia jestem właśnie protetykiem - ale ratując się przed wojskiem.

Ooo, umie pan zrobić protezę zębową?

- Oj nie, nie mam żadnych, ale to żadnych umiejętności manualnych, a to w zawodzie protetyka jest konieczne: inni robili piękne zęby z wosku, a ja robiłem najbrzydsze.

Ale nie samą nauką wróżbita Maciej pewnie żył we Wrocławiu.

- Pewnie, że nie. Było też nocne życie. Pamiętam klub "Dziewiąta Brama" w Rynku, "Szuflada" na ul. Świdnickiej. I klub "Buldog". Wrocław to ja bardzo dobrze znam, mieszkałem tam kilka lat. Niestety Warszawa ma to do siebie, że tutaj są troszkę inni ludzie niż na Dolnym Śląsku - gdy przyjeżdżają do stolicy, to im się wydaje, że wygrali los na loterii. Z tego powodu też się inaczej zachowują. Są "ą", "ę" - w Wałbrzychu, we Wrocławiu nie spotkałem się z takim wywyższaniem się, uważaniem się za nie wiadomo kogo. W rodzinnych stronach spotykałem się z naturalnością, normalnością. Dlatego cenię Wałbrzych, z którego się wywodzę, bo jest prawdziwy. Tam nie ma udawania. Najpiękniejszy czas, jaki pamiętam, to kiedy byłem młody, siedziałem na ławce przy Zamku Książ - jadłem najtańsze czipsy i piłem sok "Kubuś". I to mi bardziej smakowało, niż jak dzisiaj jakaś najdroższa kolacja w Warszawie (uśmiech).

Myśli Pan o tym, żeby kiedyś, na emeryturze, wrócić w rodzinne strony i np. znów zamieszkać w Wałbrzychu?

- Dzisiaj bym nie mógł się przeprowadzić do Wałbrzycha, bo ja lubię nocne życie, wyjście "na miasto", do restauracji, spotkać się z przyjaciółmi. A w Wałbrzychu życia nocnego nie ma - miasto umiera o 22. Ludzie śpią. To nie dla mnie, młodego jeszcze człowieka. A na starość, na emeryturze - kto wie. Może tak być, że wtedy ten spokój wałbrzyski będzie mi potrzebny.

Teraz sporo się wokół pana dzieje: sukces goni sukces, blask fleszy, sława... Czym jest dla pana sukces?

- Jestem dowodem na to, że tylko dzięki ciężkiej pracy, że dzięki wierze w siebie można do czegoś dojść. Miałem bardzo trudne dzieciństwo, młodość - ale kiedy się jest wytrwałym w tym, co się robi, to marzenia się spełniają. Trzeba walczyć, trzeba zadbać o swoje życie, żeby było jak najlepsze. I to jest mój sukces, bo mi to się udało. No i wielkim sukcesem jest to, że zrobiłem największą karierę w naszym kraju jako osoba wróżąca. Bo i pracuję w ogólnopolskiej stacji radiowej, i moja książka "Numerologia wróżebna" stała się bestsellerem, ludzie mnie znają, rozpoznają, doceniają moje umiejętności...

Jest pan życiowym optymistą?

- Tak, bo więcej widzę w moim życiu blasków niż cieni. Ja jestem zodiakalnym Strzelcem, a Strzelec jest znakiem optymizmu, a nim opiekuje się planeta Jowisz. Jest taka zasada w astrologii, że gdy Jowisz jest blisko naszego ascendentu, a u mnie jest, to powiększa tego kogoś: i dosłownie - że mam tendencję do otyłości, i w przenośni - jestem zauważalny, rzucam się w oczy.

Są jakieś cienie sławy?

- Z pewnością jest to zazdrość. I wielka zawiść wobec mnie - z niektórymi moimi kolegami czy koleżankami po fachu lubimy się, ale niektórzy mnie nienawidzą, bo nie mogą mnie doścignąć. Cieniem też są plotki na mój temat, jakieś wymysły, gadanie za plecami, pisanie głupot na mój temat w internecie, robienie memów głupkowatych ze mną w roli głównej. Dzisiaj hejt wobec mnie jest już na szczęście mniejszy.

Nawet po tym, jak kilka tygodni temu zrobił pan coming out i przyznał, że jest gejem?

- No właśnie z żadnym hejtem się nie spotkałem, choć zastanawiałem się, czy będzie. I co? Nie było. To dla mnie znak, że ludzie nie oceniają mnie przez pryzmat mojej orientacji seksualnej tylko oceniają mnie jako człowieka. I za to jestem wdzięczny - to jest największy blask mojej sławy.

Czemu dopiero teraz zdecydował się pan powiedzieć o tym, że żyje w związku z mężczyzną?
- Od wielu lat, a ostatnio się nasiliło, wstrętne firmy telemarketingowe wysyłają ludziom SMS-y i podpisują je "Wróżbita Maciej". A korespondują z kobietami i flirtują z nimi, podszywając się pode mnie. I te biedne kobiety piszą potem do mojego asystenta, który jest moim partnerem, i wyznają, że "kochają Macieja". I to się stało dla nas bardzo męczące psychicznie i chcieliśmy to uciąć raz na zawsze. Poza tym jest straszna hipokryzja w Polsce - udaje się, że nie ma homoseksualistów w naszym kraju i dlatego uważam, że takie coming outy ze strony osób publicznych są bardzo potrzebne i ważne - nie tylko dla społeczeństwa, żeby inaczej patrzyło na ludzi innej orientacji, ale też dla osób, które są innej orientacji. Trzeba być szczerym, bo jeśli się nie jest szczerym, to ludzie to widzą. A ja na dodatek, że przyznałem, że jestem homoseksualistą, to jeszcze mówię otwarcie o tym, że mam korzenie żydowskie, opowiadam o przemocy, której doznałem w dzieciństwie... Mam 40 lat na karku - już za stary jestem, żeby udawać, czy kryć się. Gdybym miał teraz 20 lat, to bym nigdy czegoś takiego o sobie nie powiedział. Bo potrzeba wiele czasu na to, żeby dojrzeć do pewnych rzeczy, żeby być bardzo odpornym na czyjeś opinie, krytykę, zdanie. I trzeba mieć w sobie bardzo dużo siły. Ja dziś tę siłę już mam...

Rozmawiał Robert Migdał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na boleslawiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto